Trudno dzisiaj pisać fantastykę, zwłaszcza fantasy, nie wpadając przy tym w banał, wtórność czy niezamierzony pastisz. Ileż można wymyślić kolejnych sposobów na zasieczenie smoka, ileż odmian magii czy kolejnych wariacji na temat elfiej rasy. Jarosław Grzędowicz wpadł na sprytny sposób pisania fantasy unikając przy tym pułapki post-Tolkienowskiego plagiatu. Otóż jego fantasy nie jest wcale fantasy, tylko – czystym sci-fi! Dzięki temu nawet czytelnik taki jak ja, którego zbytni eskapizm gatunku zmusił do przerzucenia się na innego rodzaju literaturę, od pierwszej do ostatniej strony z ciekawością śledzi, co stanie się dalej.
W niedalekiej przyszłości ludzkość odkryła w kosmosie świat zamieszkany przez inteligentną cywilizację. Mieszkańcy są na poziomie rozwoju mniej więcej naszego bardzo wczesnego średniowiecza. Tylko że jest jeden szkopuł – na planecie dzieją się rzeczy, które wyglądają jak magia i nie dają się wytłumaczyć w żaden logiczny sposób. Zwłaszcza, że wszelkie urządzenia techniczne przestają tam działać. Ziemianie wysyłają na planetę ekspedycję za ekspedycją, studiują tamtejszą kulturę, faunę i florę. W końcu jednak któraś ekspedycja nie wraca i z misją ratunkową wysłany zostaje nasz bohater – Vuko Drakkainen, biologicznie zmodyfikowany superczłowiek, potrafiący zwalniać czas podczas walki, widzieć w ciemności, tropić lepiej niż pies gończy, rozumieć i mówić dowolnymi językami.
Protagonista posiadający nadludzkie zdolności nie jest w polskiej fantastyce niczym nowym. Trudno nie uniknąć skojarzeń z Wiedźminem. Całkiem często autor każe Vukowi potykać się z najróżniejszymi potworami i walki te do złudzenia przypominają przygody Geralta z Rivii. Na szczęście na tym podobieństwa się kończą.
Vuko jest współczesnym nam bohaterem wrzuconym w sam środek sztampowego świata fantasy. A przynajmniej tak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Bo wcale tak nie jest: kultura, do której trafia bohater jest bardzo autentyczna i z tego powodu daleko jej do zmitologizowanego średniowiecza jakie wyobrażamy sobie i my, i nasz bohater. Trudno znaleźć tu karczmę w której można by odpocząć po długiej wędrówce i zakrzyknąć „karczmarzu, piwa!”. Świat jest nieprzyjazny, prymitywny i brutalny. Piwo śmierdzi drożdżami, jedzenie to zwykle prawie zgniłe już mięso lub jakieś nieapetyczne zielsko. Konfrontacja sielskich wyobrażeń bohatera z zastaną rzeczywistością jest dlań bolesna.
W książce przeplatają się dwa wątki: jeden opisany wyżej i drugi – w innej części świata, w innej kulturze, tym razem bardziej wyrafinowanej, w stylu blisko-wschodnim. Ten drugi wątek to już trochę sztampa – bohaterowie nie mają świadomości konwencji, ot żyją sobie w świecie jak z pierwszego lepszego fantasy i przeżywają mniej lub bardziej ciekawe przygody. Trzeba brać pod uwagę, że to dopiero pierwszy tom. Z pewnością w kolejnych ścieżki bohaterów tego planu przetną się ze ścieżkami Vuka i całość nabierze więcej sensu.
Do kolejnych części chętnie sięgnę, jeśli czas pozwoli. Poza ciekawym pomysłem, autor broni się świetnym warsztatem: ładnie stylizowane dialogi (każda kultura mówi inaczej), malownicze opisy walk (jednak mogłoby ich być mniej, po którejś z kolei już tylko myślałem „o nie, znowu walka”), ciekawy pomysł na zmiany narracji z pierwszo- na trzecioosobową, co nadaje tekstowi dynamizmu.
Grzędowicz wplata czasem w opowieść nawiązania do wielkich literackich dzieł kultury, co wychodzi mu różnie. Mam wątpliwości czy Vuko, zawodowy żołnierz, obieżyświat zdecydowanie nie spędzający czasu w bibliotekach, nawet nie Brytyjczyk, tak dobrze znałby angielskich poetów żeby oczekiwać od kruka wykrakania „Nevermore”:
„(...) ogromny czarny ptak podobny do kruka (...) błyska na mnie białą powieką (...).– Nazywasz się Nevermore – mówię mu. – I zostajesz ze mną.– Nevermore! – kracze. Nigdy już!– Nareszcie to powiedziałeś – przytakuję z satysfakcją.”
Z drugiej strony, a niech to! Podoba mi się to nawiązanie bardzo, jakkolwiek nieporadne by nie było. I chyba dobrze podsumowuje mój stosunek do tej książki: nie jest to wielka literatura, ma swoje mankamenty, ale czyta się z przyjemnością i można przytaknąć jej z satysfakcją.
Co niniejszym czynię
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz