Nigdy nie byłem fanem Terry'ego Pratchetta. Ładnych parę lat temu przeczytałem cztery jego książki (z początków twórczości: „Kolor Magii”, „Blask Fantastyczny”, „Mort” i „Straż! Straż!”) i nie miałem potem szczególnej ochoty na więcej. Jednak stwierdziłem, że być może coś mnie omija i że chciałbym dać temu powszechnie uwielbianemu pisarzowi jeszcze jedną szansę (albo może – sobie dać szansę). Pewna przemiła osoba zasugerowała mi kilka pozycji, które mogłyby mnie do Anglika przekonać; spośród nich wybór mój padł na „Piekło pocztowe”.
Bohaterem jest Moist von Lipwig, były oszust i łajdak, któremu lord Vetinari składa propozycję nie odrzucenia: doprowadzić znajdujący się obecnie w ruinie Urząd Pocztowy do dawnej świetności. Nie będzie to łatwe, gdyż obecnie wiadomości z powodzeniem przesyłane są błyskawiczne i na duże odległości przez sieć wieży sekarowych. Owe wieże zarządzane są przez coś w rodzaju demonicznej korporacji, która dokonała ich wrogiego (i nie do końca uczciwego, ale niczego nie da się udowodnić) przejęcia z rąk oryginalnych założycieli.
***
Jest to jedno z późniejszych dzieł pisarza. Podobno jego twórczość z czasem stała się coraz bardziej zaangażowana społecznie i zaczęła poruszać ważkie problemy cywilizacyjne – w kontraście do radosnej parodii fantasy wczesnego okresu. I rzeczywiście, na pewnym poziomie jest „Piekło pocztowe” traktatem o ludziach pracy wyzyskiwanych przez bezduszne korporacje, zarządzane przez szuje, dla których jedynym celem jest zysk, obojętnie jakim kosztem. Ta zaangażowana warstwa powieści jest zadziwiająca wyraźna i balansuje niemal na granicy łopatologii.
Nie przeszkadzało mi to jednak, gdyż poglądy prezentowane przez autora są ze wszech miar słuszne. Na marginesie: pozwolę sobie darować postmodernistyczne rozdzielenie autora od dzieła, co zwykle zresztą robię, gdyż nie wydaje się ono niczym więcej jak intelektualną zabawą, niemającą wielkiego zastosowania w praktyce (innymi słowy: „bo mogę”); co więcej, przyjmuję że Pratchett czasem mówi nawet ustami swoich bohaterów. Tak dla przykładu podsumowuje beznadziejny los pracowników wież sekarowych:
“Ci ludzie w wieżach chcieliby być dumni z tego, co robią. Tak? To ciężka praca, za którą marnie im płacą, ale oni i tak żyją dla przerzucania kodu. Tak? Firma ich wykorzystuje, każe harować nad siły, a oni nadal przerzucają kod!”
Zabawne jest to określenie „przerzucanie kodu”. Owa korporacja wież sekarowych wyraźnie inspirowana jest dzisiejszym światem firm informatycznych, w których wszak również można spotkać wielu pasjonatów, którzy po prostu lubią to co robią, mimo nieudolnych menadżerów stojących im nad głową i powszechnego niezrozumienia ich pracy. Słuszność tego tropu potwierdza obecność na kartach książki grupy krakerów (sic! szkoda że nie – „krakenów”) określających się mianem „Dymiącego Gnu” (GNU to nazwa pewnego idealistycznego systemu operacyjnego, zawierającego jedynie wolne oprogramowanie).
Poza losem szeregowych pracowników, interesuje też autora kwestia usług kluczowych dla społeczeństwa, takich jak właśnie poczta, a ogólnie rzecz biorąc: komunikacja. Być może zysk finansowy nie powinien być głównym kryterium oceny ich sukcesu.
“A może czegoś tak wielkiego nikt nie potrafi dobrze prowadzić dla zysku? Może to coś jest podobne do Urzędu Pocztowego, może zysk pojawia się rozsmarowany na całe społeczeństwo?”
***
Pomijając już całą warstwę ideologiczną, książkę czyta się świetnie. Fabuła skonstruowana jest po mistrzowsku, zamknięta piękną klamrą, bez żadnych przypadkowych wątków i trzymająca w napięciu do ostatniej strony. Zaczyna się zgodnie z prawidłami sztuki od trzęsienia ziemi, a nawet lepiej – od śmierci głównego bohatera. Potem jest tylko coraz ciekawiej.
Mimo to nie było mi łatwo w pełni zaangażować się w lekturę. Problem mój wynika z konstrukcji świata, który sprawia wrażenie, jakby nie rządziły nim żadne z góry określone reguły, tylko poszczególne elementy były doń wrzucane, bo akurat pasują do historii. Zastanawia mnie, czy rzeczywiście tak jest, czy jednak na przestrzeni wszystkich tomów klaruje się jakiś spójny obraz Świata Dysku.
Pisząc o Pratchecie, nie sposób nie wspomnieć o wątkach humorystycznych. Autor chętnie bawi się słowem i warstwą metatekstową, co raczej nie spowoduje w czytelniku wybuchów śmiechu, a co najwyżej stonowany wewnętrzny uśmiech i pełne uznania – „fajnie to wymyślił!”. To samo z nawiązaniami do kultury czy współczesności; są one dość subtelne i zgrabnie wplecione w świat przedstawiony.
***
Trochę ze zdziwieniem (albowiem przez pierwszą połowę trudno było mi przebrnąć) przyznaję, że w ogólnych rachunku rzeczy książka bardzo mi się podobała. Wydaje mi się, że to nie jest moje ostatnie spotkanie z sir Terrym Pratchettem.