Każdy chyba uczył się w szkole, albo przynajmniej słyszał, o Darwinie i jego teorii ewolucji. Uznajemy ją zwykle za coś oczywistego, rzadko kiedy tak naprawdę się nad nią zastanawiając. A przecież „O powstawaniu gatunków” stało się początkiem całkiem nowej dziedziny nauki i przewróciło do góry nogami to, co ludzkość wiedziała o świecie do tej pory. Warto byłoby chyba zgłębić temat – „Samolubny gen” Richarda Dawkinsa doskonale się do tego nadaje.
Pierwszych kilka rozdziałów to prawdziwe objawienie. Dawkins wykłada w nich podstawy teorii ewolucji w której jednostką doboru naturalnego jest pojedynczy gen, a nie jak w podejściu klasycznym – osobnik. Otóż to geny walczą o przetrwanie i replikację, chroniąc się i przemieszczając w zaprogramowanych przez siebie „maszynach przetrwania” (czyli organizmach, takich jak na przykład człowiek).
Autor stosuje intuicyjny zabieg mówienia o genach tak, jakby miały własną świadomość, co pozwala mu pisać zrozumiałym i naturalnym językiem, raz za razem podkreśla jednak, że to tylko metafora. W rzeczywistości wszystkim rządzi statystyka doboru naturalnego. Gdy spojrzymy na liczącą prawie dwieście pozycji bibliografię, staje się jasne, że za tą lekką w gruncie rzeczy lekturą stoją lata żmudnych i rzetelnych badań całych rzeszy naukowców.
W kolejnych rozdziałach mamy przekrój różnych aspektów życia organizmów żywych i próby wytłumaczenia, w jaki sposób wyewoluowały i że da się je wytłumaczyć przy pomocy teorii samolubnego genu. Jest to ciekawe (a czasem nawet bardzo, zwłaszcza fragmenty o mrówkach czy pszczołach), ale wynika bezpośrednio z tego, czego dowiemy się na początku, więc nie przynosi niespodzianek.
Fascynujący jest za to rozdział ostatni pierwszego wydania, w którym Dawkins stawia tezę, jakoby replikatorem (takim jak gen) mogło być cokolwiek, jeśli tylko posiadło zdolność rozmnażania przez kopiowanie. I jako przykład podaje wymyślony przez siebie „mem”, czyli jednostkę tworu kulturowego kopiującą się i żyjącą w umysłach ludzi. Tak, słowo „mem” pochodzi z tej właśnie książki, co już samo w sobie powoduje, że trzeba ją przeczytać.
W drugim wydaniu doszły dwa rozdziały, równie ciekawe.
Pierwszy z nich to próba wyjaśnienia zjawiska „altruizmu odwzajemnionego” i tego w jaki sposób zachowania altruistyczne w świecie zwierząt mogły wyewoluować i zdobyć przewagę liczebną w populacji. Na pierwszy rzut oka jest to przecież nieintuicyjne, skoro geny (i przez to organizmy) są samolubne i interesuje je tylko ich własne przetrwanie i rozmnożenie. Z pomocą klasycznej gry w dylemat więźnia i konkursu zaprogramowanych strategii przekonamy się, że niekoniecznie.
Na koniec dostajemy podsumowanie idei zawartych w kolejnej książce Dawkinsa. Rzecz w tym, że geny wpływają nie tylko na organizm, w którym rezydują, ale również na świat zewnętrzny, a także na inne organizmy. Dawkins argumentuje, że każdy z tych wpływów powinniśmy traktować w ten sam sposób. Innymi słowy, to że bobry budują tamy nie różni się z punktu widzenia ewolucji od faktu, że wykształciły oczy czy mięśnie. Doprowadziły do tego dokładnie te same mechanizmu doboru naturalnego. Ten całościowy wpływ genu na świat zewnętrzny nazwany został „fenotypem rozszerzonym” (taki właśnie tytuł nosi owa kolejna książka).
Rzadko spotyka się dzieło popularnonaukowe napisane tak przystępnie a jednocześnie pobudzające do myślenia na tak wielu poziomach (biologicznym, kulturowym, filozoficznym). Zdecydowanie lektura obowiązkowa.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz