
Książka przyszła do mnie wczoraj pocztą zza oceanu. Wieczorem usiadłem sobie wygodnie na kanapie, z kubkiem herbaty pod ręką i subtelną muzyką w tle. Miałem zamiar przejrzeć pobieżnie parę stron, by następnie zająć się czymś innym. Ostatecznie jednak wieczór przeszedł w noc i chcąc nie chcąc dotarłem do końca. Pokrzepiony na sercu, z nowo odnalezioną miłością do gatunku ludzkiego, moja mizantropia tymczasowo wyleczona, a dzieło Brandona Stantona odłożone na półkę – pewnie jeszcze nie raz do niego wrócę.
„Humans of New York: Stories” to album ze zdjęciami, dokładniej rzecz ujmując: portretami mieszkańców nigdy niezasypiającego miasta. Każdej fotografii towarzyszy krótszy bądź dłuży tekst, najczęściej wypowiedź sportretowanej osoby, stąd podtytuł „Stories”.
Historie owe są przeróżne. Ludzie napotkani na ulicach Nowego Jorku dzielą się z Brandonem tym, co akurat leży im na sercu. Zdarzają się tragiczne sprawozdania z życia, które w którymś momencie poszło nie tak, czy to przez przypadek czy złą decyzję. Czasem są to sytuacyjne żarty, czasem błyskotliwe spostrzeżenia, czasem zaskakująco głębokie refleksje.
Spotkamy bohaterów dnia codziennego, poświęcających się dla autystycznego dziecka; bezdomnych szaleńców słyszących głosy i tropiących spiski; nihilistów pozbawionych złudzeń; niepoddających się przeciwnościom niepełnosprawnych; skruszonych morderców; a nawet samego Boba Odenkirka, szerzej znanego jak Saul. Ale przede wszystkich zwykłych ludzi, nie wyróżniających się niczym szczególnym na pierwszy rzut oka, ale toczących swoje małe-wielkie walki, próbujących odnaleźć swoje miejsce w tym świecie.
Dużo tu emocji. Ludzie opowiadają o swoich dzieciach, rodzinach, planach, marzeniach – i tych spełnionych, i tych nie. O rozczarowaniach i radościach, i poszukiwaniu swojego sensu. Jak już wspomniałem, zdarza się i tragizm. Taki autentyczny, prawdziwy, nie z pierwszych stron gazet, i nie z antycznych dramatów.
W przeżywaniu tego wszystkiego niezmiernie pomagają same zdjęcia. Brandon potrafi swoich rozmówców uchwycić znakomicie: dzięki temu możemy łatwo wyobrazić sobie ich mimikę i sposób zachowania, odczuć ich ból lub radość, doświadczyć autentycznego kontaktu z drugim człowiekiem. To wielkie osiągnięcie tego albumu.
Niektórzy nie zechcieli pokazać swoich twarzy – i trudno się im dziwić, gdyż dzielą się z nami najgłębszymi sekretami – ale nawet wtedy wszystko powiedzą nam dłonie nerwowo zaciskające się na guziku płaszcza czy trzymające niedopałek papierosa.
Wydawałoby się, że różnorodność i intensywność tematów będzie przytłaczająca. Książka jest jednak tak skomponowana, że lżejsze i cięższe historie przeplatają się zgrabnie, zatem nic nie stoi na przeszkodzie, by przeczytać całość w jeden wieczór, i jeszcze mieć ochotę na więcej. Powolne delektowanie się poszczególnymi kartami na przestrzeni wielu dni również wydaje się dobrym sposobem.
„Humans of New York” istnieje w internecie (będąc głównym powodem, dla którego warto mieć konto na Facebooku) – wszystkie te historie można znaleźć za darmo w sieci. Mimo to zdecydowanie warto mieć tę książkę – pięknie wydana, stanie się ozdobą półki każdego bibliofila. A w przyszłości, kto wie, kiedy świat wirtualny przestanie istnieć, ona przetrwa i zda świadectwo z tego, jak kiedyś żyliśmy i kim byliśmy. Bo to portret nie tylko mieszkańców Nowego Jorku, ale nas wszystkich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz